Moja pierwsza sesja w Los Angeles wyglądała właśnie tak. Gdybym miała opisać tą sesję innymi słowami niż ‚California’ i ‚Palms’, to szukałabym czegoś w rejonach zaskoczenia, misz-maszu i przypadku. (no i jeszcze słowami „Kanye West”, bo go widziałam) Myślę, że nie jest to jednak dla nikogo zaskoczeniem, ponieważ prawie co druga moja sesja na blogu jest dziełem przypadku i chwilowego natchnienia lub wykorzystania chwili. Ale o to chodzi w blogu. Jeżeli chcesz prowadzić swojego bloga, musisz czuć się na nim swobodnie i robić wszystko tylko wtedy, kiedy masz na to ochotę. Właśnie, dlatego ja swojego bloga nie prowadziłam przez prawie dwa lata, chociaż jakby nie było jest to moją pracą. Ale nic na siłę.
Spacerowaliśmy po rejonach Rodeo Drive w celu znalezienia idealnego miejsca na pierwszą sesję zdjęciową. Nigdy wcześniej nie byłam w tych rejonach, a jeżeli już nawet widziałam najdroższą ulicę w los Angeles na horyzoncie, to tylko z samochodu. Był to dla mnie naprawdę stresujący dzień, ponieważ pomimo największych chęci do powrotu do bloga, bałam się nowego miejsca i tego uczucia, kiedy za kamerą lub aparatem stoi inny mężczyzna niż mój mąż, a dookoła mnie chodzą tłumy ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz